piątek, 25 maja 2018

Recenzja ,,Nikomu ani słowa"


Recenzja książki pt. „Nikomu ani słowa” autorstwa Adrew Klavan'a.


Andrew Klavan urodził się w Nowym Jorku. Zanim poświęcił się całkowicie pisarstwu, pracował jako dziennikarz radiowy i prasowy. Dwukrotny laureat Nagrody Edgara za powieści kryminalne; jest również autorem takich bestsellerów, jak ,,Prawdziwa zbrodnia” (w którego ekranizacji wystąpił Clint Eastwood) i ,,Ulica potępionych”.

,,Nikomu ani słowa” to doskonały psychologiczny thriller, w którego ekranizacji wystąpili Michael Douglas i Brittany Murphy. Opowiada on życie nowojorskiego psychiatry Nathana Conrada, który prowadzi świetnie prosperująca praktykę na Central Park West. Specjalizuje się w najtrudniejszych przypadkach, leczy schizofreników, katatoników i psychopatycznych przestępców. Ma luksusowy apartament na Manhattanie, jest wspaniałym mężem i kochanym ojcem pięcioletniej Jessicy. Jego życie przebiegało na razie bardzo dobrze, można powiedzieć, że był spełnionym człowiekiem. Niedługo później, jak zaczyna terapię z oskarżoną o wyjątkowo brutalne morderstwo Elizabeth, jego świat obraca się do góry nogami. Odbiera mrożący krew w żyłach telefon, rozmówca informuję go o tym, że porwali jego córkę. Nathan ma za zadanie wyciągnąć ze swojej pacjentki informację, której porywacze niemożliwie mocno pragną, nie może przy tym powiadomić nikogo o tym, że jego córeczka została porwana. Ma na wykonanie tego zadania zaledwie kilka godzin, inaczej jego dziecko zostanie bardzo okrutnie zabite. Porywacze informują go również o założonym w jego domu podsłuchu i kamerach. Obserwują każdy jego krok, podsłuchują każde słowo, pilnując by Nathan nie popełnił, chociażby najmniejszego błędu, inaczej za ów błąd zapłaciłaby mała dziewczynka. Życie Nathana Conrada od tego momentu staje się jednym wielkim koszmarem.

,,Nikomu ani słowa” nie jest tradycyjnym utworem z nieznanym sprawcą, którego czytelnik i główny bohater usilne poszukują, gdyż od samego początku wiadomo, kto jest tutaj czarnym charakterem powieści. Nie jest to  żaden minus, książka jednak jest przepełniona mnóstwem innych zagadek. Weźmy pod lupę na przykład taką Elizabeth Burrows – dziewczynę, która została uznana za winną morderstwa, chociaż nie wiadomo  czy to rzeczywiście ona się go dokonała. Nie wiadomo kim tak naprawdę jest młoda kobieta, czy rzeczywiście choruje (a jeśli tak to, na co), czego chcą od niej porywacze małej dziewczynki i w jaki sposób ich drogi się przecięły. Klavan w celu znalezienia odpowiedzi na zadawane przez czytelnika pytania, sięga po niepokojące wydarzenia z przeszłości poszczególnych postaci, które pod wpływem czasu zlepiają się ze sobą i tworzą spójną oraz logiczną całość.

Sama akcja toczy się jednak całkiem spokojnie, mimo iż czytelnik ma ciągłe wrażenie napięcia. Niektóre momenty są ogromnie zaskakujące i niemalże niemożliwe do wysnucia. Autor w ciekawy sposób przedstawia całą historię, gdyż zaczyna się ona w dość specyficzny sposób – zabójstwem starszej, bogu winnej kobiety. Przedstawia on wcześniejsze fakty z życia bohaterów jak na przykład poznanie Conrada i jego żony Aggie, dzieciństwo Elizabeth, czy młodzieńcze marzenia Jaja – naszego porywacza. Stosuje takie opisy, które momentalnie sprawiają, że czytelnik może poczuć, jakby siedział w głowach bohaterów. Zarówno tych z zaburzeniami psychicznymi, jak i samego doktora Conrada. Ogólnie cała fabuła książki jest bardzo interesująca i wprawiająca czytelnika w zachwyt, niektórymi momentami w strach, a przede wszystkim w ogromną ciekawość i chęć rozwiązania wszelkich tajemnic, których nawiasem mówiąc, jest naprawdę dużo.

Dużą uwagę należy przyciągnąć do zmiany głównego bohatera, który będąc niepozornym czterdziestoletnim psychiatrą z lekką nadwagą, stał się walczącym z własnymi słabościami ojcem, który zrobi wszystko by uratować swoją córkę. Co robi duże wrażenie.

Jednak są także rzeczy, które nie do końca mi się podobały, jak na przykład bardzo duża ilość wulgaryzmów, która moim zdaniem nie nadawała realizmu książce, a wręcz przeciwnie – nieco ją przerysowywała. Również opis małej Jessicy, która jak na swój wiek wykazywała się jednak zbyt dużą inteligencją i sprytem, nie nadawało jej charakterowi realnego wydźwięku. Nie spodobał mi się także koniec tej historii, miałam wrażenie jakby autor stracił całą swoją wenę i pomysł na tę książkę oraz chciał zakończyć ją jak najszybciej, co jest oczywiście przykrą kwestią, patrząc na to, jak niesamowicie dobrze pisał wcześniejsze rozdziały, które prawie dosłownie wciągały czytelnika.

Reasumując, moim zdaniem ,,Nikomu ani słowa” autorstwa Adrew Klavana jest książką bardzo dobrą, niewprawiająca jednak w specjalne refleksje. Natomiast dla fanów zagadek, dobrych thrillerów, kryminałów i wątków psychologicznych jest idealna. Z czystym sumieniem mogę zachęcić do sięgnięcia po nią. Uważam, że naprawdę warto.


poniedziałek, 5 lutego 2018

The thirties


The thirties was a decade in which many really interesting things happened. They were also difficult times, for instance, the great crisis in the global economy and the Spanish Civil War. Pluto was discovered in 1930 by Clyde Tombaugh. Pluto was regarded as the ninth planet of the solar system until 2006.
In the thirties one of the most popular buildings of the United States was built. In 1931 its construction was officially finishedI’m talking about amazing, New Yorks Empire State Building. First mundiat football championship took place in Uruguay. Team from Uruguay won and earned their title of the first champions of the football world.
Fashion in the 30s was a really elegant, for instance women always wore dresses (often in floral patterns) and high heeled shoes. Men wore suit, coats, hat and formal shoes. Jazz and swing dominated the music scene in the 30s, other popular typesin this decade were burlesque and musicals. Chicago burlesque legend, Sally Rand, was originally a silent movie actress. In the world of music, there were a lot of jazz artists in the charts, for example, Duke Ellington, Benny Goodman and Glenn Oliver. Their career also started Louis Armstrong or Frank Sinatra. In the cinemas, The Wonderful Wizard of Oz was a big hit. Snow White was the first and original Disney Princess, in the 1937 first animated feature film was made in Walt Disney Animation Studio.Simple things like dolls, finger paint and die cast model cars were very popular in 30s for kids. Also, very popular were pedal cars and trucks. Some even had electric headlights!Some legendary board games came out in the 1930s, like Monopoly, Scrabble. In the 1932 Ole Kirk Christiansen in Denmark establishedhis Lego company. Nowadays many kids have these toys in their houses, Cars in the 1930s were big and elegant, many brands produced them such as Bentley, Mercedes, Cadillac, Aston Martin and a lot of others.
By the end of the decade, on the 1st September 1939 Second World War started.It was a tragic event especially for the Jews. It was the most memorable event in 30s.


Miłość po latach - zmieńmy, bieg wydarzeń.

Miłość po latach - Romeo i Julia

   Od wyznania sobie miłości przez Romea i Julię minęło parę lat, kiedy młody Monteki po śmierci Tybalta niespodziewanie znika, zostawiając panienkę Kapultet samą z rozdartym sercem.
   Julia w tym czasie dorasta, staję się prawdziwą i silną kobietą. Zaślubiona, mimo swojej niechęci jest Parysowi. Żyją w związku małżeńskim, na razie bezdzietnie. A Romeo? Romeo żyje w małej chatce pod Rzymem, wiodąc swoje życie samotnie. Oboje wspominają bal, na którym się poznali, wspominają pełne emocji ich młodzieńcze wyznanie miłości i tęsknią za sobą wzajemnie. Żadne z nich nie wie, co dzieje się z tym drugim. Czy żyje, czy kogoś ma, czy może ma już potomków? Nie wiedząc o sobie nic, toczyli swoje życie, tak jakby nigdy siebie nie znali. Julia już dawno pogodziła się ze stratą ukochanego, mimo że tęskniła za nim bardzo mocno. Zaś Romeo wiedział, że dalej kocha dziewczynę z rodu Kapultetów, ale po wygnaniu, obawiał się powrotu do Werony. Nie wiedział, czy jego rodzice wciąż żyją ani, czy spór pomiędzy rodami – jego i Julii – w dalszym ciągu jest taki nienawistny. Mimo tego chciał wrócić do swojego miasta, do swojej miłości. Jedyne czego najbardziej się obawiał, było to, czy Julia w dalszym ciągu była niezamężna, czy może już kogoś miała.
    W końcu stwierdził, że nie warto marnować jeszcze więcej czasu, bo i tak minęło go już tak dużo od ostatniego spotkania z Julią. Czym prędzej zabrał najważniejsze rzeczy, które najprawdopodobniej przydadzą mu się w drodze. Osiodłał konia, który stał za domem i wyruszył do Werony.
   W tym czasie Julia siedziała na balkonie, opierając się dłońmi o barierki i patrząc na ogród, w którym pracowali ogrodnicy. Na stoliku obok stała taca z gorącym napojem, który przyjemnie drażnił jej węch. Nie myślała w sumie o niczym, po prostu siedziała i patrzyła przed siebie, słuchając śpiewu ptaków. Chciałaby być kiedyś jak ptak, by wznieść się w powietrze i odlecieć daleko od wszystkiego. Tak, by nie musiała się niczym przejmować ani martwić, żeby po prostu pierwszy raz w życiu była wolna i mogła decydować, o kierunku swojego lotu, jakim byłoby jej życie. Westchnęła na swoje nierealne marzenia. Być jak ptak.
-Przecież to absurd – mruknęła pod nosem, masując skronie, które zaczęły nagle boleć.
-Wszystko w porządku, panienko? - usłyszała głos z dołu, gdzie pracowali ogrodnicy
Spojrzała na jednego z nich. Trzymał w dłoniach wielkie nożyce i przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po części zaniepokojonym.
-Ależ tak, wszystko w porządku. Możesz wrócić do pracy! - mówiąc sięgnęła po filiżankę z naparem.
Niebawem Parys powinien wrócić z miasta. Tego dnia nie miała najmniejszej ochoty, by widzieć się z małżonkiem. Chciała spędzić jeden dzień samotnie, na głębokich przemyśleniach i na wspomnieniach. Zastanawiała się, co teraz mógłby robić Romeo. Czy u niego wszystko w porządku? Czy znalazł sobie ukochaną? Czy w ogóle żyje? Szczerze, bałaby się myśli, że Romeo zginął. Nie chciała tego do siebie nawet dopuszczać. On po prostu zniknął pewnego dnia i na pewno jest teraz dużo szczęśliwszy, niż wtedy, gdy mieszkał w Weronie. Taką przynajmniej miała nadzieję.
   Przemierzając drogę do Werony, nieustannie myślał o tym, że wkrótce zobaczy swoją ukochaną. Był już zmęczony, jego koń również, ale do celu zostało tak niewiele, że nie chciał się teraz zatrzymywać. Słońce mocno świeciło, ale wiał też delikatny wiatr, przez co podróż nie była taka zła.
~~


   Nad ranem Romeo zajechał do Werony, wydawać mu się mogło, że jego miasto nic się nie zmieniło od jego ostatniego pobytu w nim. Wszystko wyglądało tak jakby zostało nietknięte. Nawet jeśli niektóre budynki zostały odnowione czy pojawiły się nowe pomniku, to Romeo zdawał się nie zauważyć tego. Witał się z każdym napotkanym przez siebie człowiekiem, ale nikt chyba nie poznał go. Czyżby tak bardzo zmienił się podczas tej kilkuletniej nieobecności? Co prawda może nieco zmężniał, przez ciężką pracę, jaką wykonywał, może zarost pojawił się na jego twarzy i kilka zmarszczek koło oczu, ale czy naprawdę zmienił się tak, że ludzie, których niegdyś widywał codziennie zdawali się nie poznawać samego syna Montekich? Miał tylko nadzieję, że Julia go pozna. Czy ona również się zmieniła? Czy stała się jeszcze piękniejsza niż niegdyś była? Był taki niecierpliwy, tak bardzo już chciał ją zobaczyć. Jednak musiał nieco odpocząć, był wyczerpany, tak samo, jak koń, który dzielnie dotrwał do końca trasy.
   Siedziała na łące kilka minut od domu, plotąc w dłoniach wianek z kwiatów. Wyglądał prawie jak korona. Korona, która powinna znajdować się na głowie każdej szczęśliwej kobiety, w końcu miała być władcą swojego życia, ale czy była? Oczywiście, że nie. Parys z początku małżeństwa zdawał się być opiekuńczym i kochającym z całego serca partnerem, ale straciła o nim dobre zdanie, gdy tylko zaczął robić afery o każdą drobną błahostkę. Poza tym wiedziała, że ją zdradzał. W końcu, po co prawie każdego wieczoru wychodził z domu i wracał do domu późną nocą pachnąc jakoś inaczej? Parys był okropnym mężem, ale wiedziała, że jeśli zapragnęłaby odejść, to zawiodłaby rodziców. Wydawali się szczęśliwi z powodu tego małżeństwa. Mieli dobrą opinię w mieście, w końcu Parys spokrewniony był z księciem Eskalusem. W końcu stwierdziła, że jej rodzicom też należy się coś od życia, nawet jeśli ona ma na tym ucierpieć. Kiedyś nadjedzie czas na jej szczęście.
   Na dworze zaczęło robić się chłodno, słońce powoli zaczęło zachodzić, a ona miała kupić jeszcze kilka materiałów do uszycia koca. Czym prędzej wstała z trawy i ruszyła w stronę miasta, tak bardzo chciała zdążyć.
   Przechadzając się ulicami Werony Romeo rozglądał się dookoła z uśmiechem na ustach. Tęsknił za tym miastem bardzo mocno, miał z nim tyle wspomnieć, może nie wszystkie były szczęśliwe, ale były to wspomnienia, do których chętnie wracał. Poczuł, jak ktoś na niego wpada i gdyby nie przytrzymał się ściany jednego z budynku pewnie by upadł. Spojrzał na osobę, która niemalże spowodowała jego upadek. Była to piękna kobieta, niska z jasnymi włosami skręcającymi się u dołu, jej twarz była rumiana, a jej usta czerwone. Była piękna i kogoś mu przypominała.
-Huh przepraszam Pana najmocniej, strasznie się śpieszę. Nic Panu nie jest? - zapytała i nic więcej nie musiała mówić.
Romeo wszędzie poznałby ten delikatny głos.
-Julio, ukochana – szepnął podchodząc do niej bliżej
-Romeo? Co Ty tutaj robisz? Ty żyjesz? Ale..ale jak to? - była rozkojarzona, dotknęła jego policzka czując pod palcami jego zarost
-Żyje, ukochana. Nic mi nie jest i mam się dobrze, tak strasznie za tobą tęskniłem – powiedział to tak desperacko, że bał się, iż Julia go wyśmieję
-Och, Romeo – westchnęła wtulając się w jego pierś – gdzie Ty się podziewałeś ukochany? - łzy zaczęły płynąć po jej policzkach z niedowierzania. Jej Romeo powrócił
-Proszę pójdźmy w bardziej ustronne miejsce, ktoś mógłby usłyszeć
-Dobrze
Trzymając się swoich boków ruszyli w kierunku chwilowego zakwaterowania Montekiego.
~
   Dalsza akcja rozegrała się szybciej niż mogliby się tego spodziewać. Romeo dokładnie opowiedział Julii, o tym, że został wygnany po zabiciu Tybalta mszcząc tym samym swojego przyjaciela. Ta zaś opowiedziała mu, o tym, jak stała się szybko mężatką po jego zniknięciu. Zasmuciło to Romea, ale wiadomość, że Julia nigdy nie kochała Parysa nieco poprawiła mu humor
-Julio, ucieknijmy razem. Tak jak kiedyś to było w naszych planach. Mam dom niedaleko Rzymu. Jakoś sobie poradzimy.
-Ale Romeo, ukochany. Nie mogę ot tak opuścić Weronę. Co z moimi rodzicami, co z Parysem? On będzie mnie szukał
-Jakoś sobie z tym poradzimy. Rodzicom zostaw list i ucieknijmy, bądźmy szczęśliwi. Tak długo na to czekaliśmy, prawda?
-Tak, długo na to czekałam, ale boję się. Boję się tego, że Parys będzie chciał się zemścić.
-Będzie dobrze, obiecuje – rzekł zgarniając ją w swoje ramiona.


   Następnego dnia wybrali się do domu Julii i Parysa, by zabrać z niego wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, które Julia pragnęła zabrać ze sobą. Niespodziewani się jednak, że od samego progu przywita ich wściekły Parys.
-A więc tak to wygląda? Moja żona zdradza mnie z wygnańcem? Jak śmiałaś w ogóle spojrzeć na innego?! - krzyknął szarpiąc za rękę Julii
-Nie dotykaj jej, Ty..potworze! - krzyknął na niego Romeo wyjmując z pochwy przymocowanej do pasa sztylet.
-Bo co mi zrobisz? Nie boję się ciebie, maleńki chłopcze. Ona jest moja – złożył głośnego buziaka na skroni Julii, po chwili odpychając ją na bok
-Pożałujesz tego, że kiedykolwiek położyłeś na niej dłonie
Po chwili Parys wyjął swój sztylet i zaczęła się walka, wszystko działo się na oczach Julii. Przez jakiś czas walka toczyła się zawzięcie, Parys zamachnął się i przeciął skórę na klatce piersiowej Romea. Ten nie był mu dłużny, zaraz znalazł się przy nim wbijając ostrze sztyletu w jego bok. Parys padł głośno stękając.
-Zabieraj swoje rzeczy, Julio. Zaraz wyjeżdżamy.
~
  Opuszczali Weronę szczęśliwi, jadąc obok siebie na koniach przy zachodzącym słońcu. Wreszcie mogli być szczęśliwi. Ich miłość mogła wreszcie istnieć, bez lęku czy obaw. Mogli być po prostu ze sobą i cieszyć się swoją obecnością. Znaleźli swoją miłość po latach.
KONIEC

Recenzja #2

Recenzja książki pt. ,,Igrzyska Śmierci”


Igrzyska śmierci to pierwszy tom trylogii autorstwa Suzanne Collins. Seria „Igrzyska Śmierci” stała się bardzo popularna, początkowo w stanach zjednoczonych, a następnie w Europie. Collins typuje się niekiedy na następczynię Rowling (autorkę serii Harry Potter) i Meyer (autorkę cyklu Zmierzch) na top listach bestsellerów.

Przechodząc jednak do samej książki, opowiada ona o państwie Panem, w którym panuje reżim, ludzie cierpią głód i niedole. W skład Panem wchodzi Kapitol, uznawany za stolicę i dwanaście wyspecjalizowanych przemysłowo dystryktów. Główna bohaterka, a jednocześnie narrator książki pochodzi z dwunastki – najbiedniejszego i najbardziej dyskryminowanego dystryktu.

Katniss Everdeen  – bo tak nazywa się bohaterka trylogii – to szesnastoletnia dziewczyna, mieszkająca z matką i młodszą siostrą. Wraz z przyjacielem Galem, lubi uciekać do lasu, gdzie musi polować. Po śmierci ojca jest tak właściwie zmuszona przez los do zostania głową rodziny – musi dbać o siostrę oraz chorą matkę, która po stracie męża nie była w stanie zadbać o swoje dzieci.

O co chodzi w tych całych Igrzyskach Głodowych? W przeszłości dystrykty zbuntowały się przeciwko uciskającej władzy stolicy, ale powstanie zostało stłumione. Na pamiątkę tych wydarzeń Kapitol co roku, od 74 lat organizuje tytułowe Igrzyska Śmierci, które mają być pewnego rodzaju karą, formą tyranii za bunt mieszkańców, mająca zastraszyć, a co za tym idzie, podporządkować mieszkańców dystryktów Kapitolowi. Igrzyska upokarzają buntowników i zabierają nadzieje i chęci do kolejnego powstania. W dniu dożynek zostaje wybrana para nastolatków w przedziale wiekowym od 12 do 18 lat, by wziąć udział w turnieju. Jednakże nie jest to turniej sportowy, gdzie uczestnicy walczą o podium. Jest to walka o własne życie. Dwadzieścia troje młodych ludzi musi umrzeć, często w naprawdę wymyślne sposoby (wszystko, żeby zwiększyć oglądalność transmitowanej na żywo walki), tak by jedna, której uda się przetrwać mogła zwyciężyć.

Do głowy nasuwa się myśl o tym, że skoro Katniss jest główną bohaterką, to musiała zostać wylosowana i tutaj nasze myślenie okazuje się błędne. Wybrana zostaje jej młodsza siostra – Prim. Szesnastolatka zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczynka nie da sobie rady na arenie, pod wpływem impulsu zgłasza się na ochotnika. Wraz z nią zostaje wylosowany Peeta Mellark — syn piekarza, którego Katniss tak naprawdę nie zna, ale mimo to zawdzięcza mu — być może — uratowanie przed śmiercią głodową.

Igrzyska śmierci to książka, którą wręcz się pożera, ze względu na narrację głównej bohaterki, co pozwala nam postawić się na jej miejscu. Możemy w niej spotkać świetnie zarysowanych bohaterów, ciekawe rozwiązania fabularne, trzymające nudę na dystans oraz bardzo emocjonalny styl narracji. Silne emocje, z założenia niesprawiedliwy kontekst społeczny, wydają się epatować czytelnika ze zdwojoną mocą. Rosną one nieustannie i zdają się nigdy nie mieć właściwego ujścia, gdyż kiedy już zostaną uwolnione, wnet są zastępowane przez nowe, kolejne, jeszcze potężniejsze.

Uważam, że książka, a nawet cała trylogia „Igrzyska Śmierci” są warte przeczytania, ponieważ mogą dać naprawdę do myślenia w kwestii niesprawiedliwości, poświecenia, miłości czy tyranizowania ludzi przez władców.



Serdecznie polecam przeczytanie tej książki, która tak naprawdę może zająć nam jedynie jeden wieczór.

Pamiętnik.

26 marca 1943
Wszystko było zaplanowane, czekaliśmy tylko na znak od Orszy, a ten zaś czekał na znak naszych łączników, którymi byli Kadłubek (Witold Bartnicki) i Kuba (Konrad Okolski) . Dochodziła godzina siedemnasta, Orsza dostał informację od Wesołego, że tej więźniarce jadącej na Pawiak na pewno będzie Rudy. Ponoć był tak skatowany, że nie był w stanie samodzielnie dojść do samochodu. Nie chciałem nawet myśleć o rzeczach, jakie robiono mu na Szucha. Musieliśmy go odbić i koniec, nie powinniśmy nawet dopuścić do jego aresztowania i tej przeklętej metody przesłuchań, którą obrali gestapowcy, ale co się stało to się nie odstanie. Martwiłem się tylko o to, czy nasza akcja się powiedzie i miałem szczerą nadzieję, że tak będzie. Orsza mówił, że musimy działać zgodnie z planem, ale my bardzo dobrze o tym wiedzieliśmy. To była nasza najważniejsza akcja.
Z daleka widziałem, jak Kadłubek razem z Kubą stojącym po przeciwległej stronie ulicy wykonywali ukłony zdejmując przy tym kapelusze, w tej samej chwili usłyszałem gwizdek Orszy informujący nas o tym, że akcja się zaczęła. Samochód marki Renault zbliżał się, jednocześnie zauważyłem wychodzącego z najbliższej bramy policjanta ubranego w granatowy mundur
  • Precz stąd – krzyknąłem, trzymając w dłoniach pistolet skierowany w jego stronę – odejdź, jeśli ci życie miłe
Policjant był ogłupiały, jednak wyciągnął broń w moim kierunku. Strzeliłem pierwszy, a on padł na ziemie i oddał jeszcze kilka strzałów. W tym samym czasie kierowca samochodu przewożącego Rudego dodał gazu i zamiast wjechać w Nalewki, skręcił w długą. Chłopcy wyskoczyli przed samochód, słyszałem dźwięk tłuczonego szkła, a potem pojawił się płomień ogarniający przód pojazdu. Kierowca nacisnął gwałtownie hamulec, a więźniarka powoli zajechała pod Arkady Arsenału. Dwóch gestapowców wyskoczyło z płonącego auta, od strony Nalewki biegł oficer SS. Strzelaliśmy do Niemców, ale oni nie pozostawiali nam dłużni, oddawali każdy strzał. Musieliśmy jedynie uważać, by przypadkiem nie zranić nikogo w szoferce. Z pobliskich ruin padały strzały karabinu maszynowego. Trzej gestapowcy leżeli na ziemi, jeden z nich płonął. Płonął też ten siedzący za kierownicą szoferki.
Biegłem razem ze Słoniem (Jerzy Gawin) w kierunku drzwi szoferki, by jak najszybciej wydostać stamtąd więźniów i Rudego. Samochód cały czas płonął. Alek otworzył drzwi więźniarki, a oniemieli w niej ludzie ruszyli do ucieczki. Dopiero, gdy ponad dwudziestu ludzi wydostało się z pojazdu, mogliśmy dostrzec pełzającego w stronę wyjścia Rudego. Wyglądał on okropnie, jego twarz była zielonożółta, policzki miał zapadnięte, pod okiem miał wielkiego sińca, a jego oczy były wielkie i wybałuszone. Wyciągnęliśmy go z więźniarki i zanieśliśmy do samochodu. Rudy jęczał z bólu. Chwycił moją dłoń, jego palce były spuchnięte i czarne. Janek zaczął szeptać:
  • Tadeusz, ach Tadeusz, gdybyś tylko wiedział...
~~
Kiedy udało nam się odbić Rudego, wielu lekarzy oglądało go, chcąc jakoś ulżyć mu bólu. Wielu przyjaciół wchodziło do pokoju, w którym siedział, ale ja byłem z nim cały czas. Rudy bardzo cierpiał, jęczał z bólu. Jego ciało było całe spuchnięte i pokryte strupami i zaschniętą krwią.
W nocy oboje zasnęliśmy, ale koło północy Rudy się przebudził i zbudził mnie. Kazał mi usiąść i uścisnąć się, opowiadaliśmy sobie o przeżyciach ostatnich dni, dokładnie opowiedział mi wszystko, co robili mu na Szucha. Tym samym mówieniem zmęczył się bardzo, kazał mi się położyć i objął mnie zasypiając. Rano Rudy znów zaczął ze mną gawędzić, mówił o wspólnym mieszkaniu na wsi, o tym, że kiedy już tam zamieszkamy Alek będzie nas odwiedzał, ale Rudy nie wiedział o ciężkim stanie Aleksego.
Rudy nie mógł nic trawić, ciągle wymiotował. Jego nastrój naprzemiennie się zmieniał, raz radość, później ból i rozpacz. Tego dnia Rudy cierpiał jak nigdy, on umierał. Wszystko się we mnie skręcało, ten widok był najgorszy na świecie. Rudy nic nie wspominał o śmierci, jakby nie chciał wprowadzać uczucia zakłopotania wśród nas, pewnie wiedział, że ulga niebawem nadejdzie, ale nic o tym nie mówił. Kiedy chłopcy zaczęli deklarować wiersz o tym, jak to będzie za dziesięć lat, Rudy poprosił Janka o powiedzenie wiersza Słowackiego, gdy Czarny Jaś ledwo opanowanym głosem mówił Testament, Rudy trzymał mą dłoń i powtórzył jedną ze zwrotek:

Lecz zaklinam was, niech żywi nie tracą nadziei
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucone na szaniec...

~~
Rudy i Alek zmarli tego samego dnia – 30 marca 1943 roku. Straciłem wtedy dwóch przyjaciół. Alek zmarł przez ranę postrzałową, jak to w czasie wojny bywa, więc z tym bym się jakoś pogodził, ale śmierć Rudego? Zmarł w wielkim bólu i cierpieniach. Wspomnienie jego ciała lub opowieści przyprawiają mnie o dreszcze. Nie da się tego zapomnieć, nie można tego wybaczyć. Pomścimy Rudego, pomścimy każdego straconego...



Mystery.

Londyn 2017.

Wiatr nie przyjemnie wiał prosto w oczy wraz ze śniegiem, który przylepiał się do całej jej zaróżowionej od zimna twarzy i włosów wystających spod pomarańczowej, miękkiej czapki. Szła pośpiesznie z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie. Czuła, jak kapie jej z nosa, a oczy zachodziły łzami. Policzki szczypały, jakby wbijano w nie setki niewidocznych igiełek, a to wszystko dzięki panującemu mrozowi. Londyn od setek lat nie miał aż tak strasznej zimy, więc nikt nie był przygotowany na to, że z dnia na dzień ludzie zaczną zamarzać na ulicach. Pędziła do domu, bo sama bała się o swój los. Wiedziała, że jej przyjaciele już pewnie siedzą przy rozpalonym przez Willa kominku z jakimś ciepłym napojem w rękach. W świat uderzył nagle mróz nie do zniesienia, linie telefoniczne były pozamarzane, więc Lucy biegała po mieście, próbując znaleźć jakiś działający telefon, tak by mogła dowiedzieć się, czy z jej rodziną wszystko jest w porządku. Czy wszyscy żyją i nikt nie zamarzł na ulicy, jak ten mężczyzna, którego mijała parę minut temu? Leżał już w połowie okryty śniegiem, cały biały z wyłupiastymi oczami, które wyrażały ból, jaki towarzyszył mu, w trakcie gdy, cały jego organizm zamarzał. Musiało to być straszne uczucie, skoro Lucy narzekała na piekące policzki. Nie chciała nawet myśleć, jak bardzo musiał cierpieć, kiedy umierał. Widziała dzieci, które zdesperowane matki ciągnęły do domów. Tak bardzo bały się o nie. Lucy nawet nie wyobrażała sobie, co musiało się teraz dziać w takich placówkach jak szpital czy dom dziecka. Większość instytucji miała ogrzewanie elektryczne, a kiedy niespodziewanie uderzył mróz, wszystko zamarzło. Nie było prądu w całym mieście, a robiło się coraz ciemniej. Nie chciała myśleć o tym, jak przerażone i zmarznięte były teraz dzieci w tym dużym sierocińcu niedaleko mieszkania jej przyjaciela Luke'a, do którego często chodzili umilić sierotom dzień, poświęcić im trochę czasu, którego bardzo pragnęły i pokazać im, że też są kochane. Jones była tak naprawdę aniołem z poranioną duszą, ale z pięknym i szlachetnym sercem.
Zatrzymała się na chwilę, patrząc przez ramię, w jej głowę pojawiła myśl o wróceniu się kilkunastu ulic i odwiedzeniu dzieci. Kilka razy chciała nawet pójść, ale po krótkim przemyśleniu i porządnym potrząśnięciu głową zrozumiała, że to byłoby niebezpieczne. Sierociniec znajdował się coś około 30 minut od miejsca, w którym właśnie się znajdowała, a ona sama już była długo na dworze, szukając jakiegoś działającego telefonu. Czuła, jak jej palce, mimo iż miała rękawiczki i były głęboko wciśnięte w kieszenie brązowego płaszcza, jaki miała na sobie- zaczynały mrowić z zimna, krew powoli przestawała do nich dochodzić. Pośpiesznie rozejrzała się dookoła, właśnie mijała zoo, więc do mieszkania Willa miała jeszcze kawałek. Biedne zwierzęta, westchnęła z żalem, patrząc na bramę. Szczęka jej dygotała z zimna, a pocieranie dłońmi o ramiona już nie ogrzewało. Było jej tak źle, tak zimno. Podskoczyła w miejscu, dłonią zakrywając usta, z których wydostał się krótki krzyk. W jej oczach nagle pojawiły się łzy. Tak bardzo nie chciała tego zobaczyć. Tuż przed nią na ziemi okrytej śniegiem z pluszowym misiem ciasno zaciśniętym w małych rączkach, oparta o mur i okryta cienkim kocem leżała maleńka dziewczynka, biała jak śnieg, który ją otaczał z włosami związanymi w dwa warkocze. Jej twarz była dla niej tak bolesnym widokiem. Mały nosek zadarty lekko do góry, usta sine, zaciśnięte w wąską linię i zamknięte oczy, których czarne wachlarze rzęs rzucały cień na okrągłe policzki. Jak ktoś mógł pozwolić na to, by tak niewielkie dziecko zostało samo na mrozie, dziewczynka miała nie więcej jak 5 lat. Lucy szybko ukucnęła przy jej ciele, ściągając rękawiczki i drżącymi dłońmi dotknęła jej szyi, próbując wyczuć puls. Skóra dziewczynki była lodowata i twarda. Dziecko już dawno nie żyło. Otarł dłonią łzy cieknące po jego policzkach.

Kim jesteśmy i co zrobiliśmy, że Bóg zesłał na nas taką karę.
Czym zasłużyliśmy, by niewinni ginęli w mrozie i cierpieniu. Niech nas ktoś ocali. Ratuj nas Panie, nim wszyscy zamarzniemy.

Po otrząśnięciu się z tego szoku ruszyła dalej, teraz tylko skręcić w te dwie uliczki i będzie na miejscu. Uśmiechnęła się i przyśpieszyła kroku. Już prawie. Skręciła w lewo za apteką.

- Nie, nie, nie.. - ulica była zasypana śniegiem do tego stopnia, że nie dało się przejść.

To była jedyna droga do domu Willa. Była przerażona, nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Zaczęła rozglądać się, szukając jakiegoś miejsca, gdzie może się schronić. Nic tutaj nie było. Zoo, apteka, park.. Biblioteka! Może nie ukryje się tam na długo, może nie ogrzeje się tam, jednak będzie to lepsze niż siedzenie na dworze — gdzie nie oszukując się, nie przeżyłaby za długo. Niewiele myśląc pognała do biblioteki, mając jedynie nadzieję, że nie będzie zamknięta. Szarpnęła za wielkie drzwi, których zawiasy lekko przymarzły. Otwarta. Weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.

- Dziwne — po zrobieniu kilku kroków, stwierdziła, że jest tu sama.

Biblioteka Verington — jedna z jej ulubionych w Londynie jak nie w całej Anglii. Duża, lecz nie ogromna. Nowa, ale mająca stary klimat. Po prostu czuło się w niej coś, czego nie dało się poczuć nigdzie indziej. Coś, co przenosiło cię w czasie, do ery książki, którą czytałeś. Coś magicznego.

Zauważyła koc, leżący na krześle Pani Durble — starszej bibliotekarki, która zawsze częstowała ją filiżanką herbaty, czego nie zwykła czynić z innymi czytelnikami biblioteki. Ciekawe co się z nią teraz dzieje. Lucy opatuliła się kocem i zaczęła przechadzać się po bibliotece. Co innego mogła teraz zrobić? Może gdzieś będzie tutaj miejsce, w którym będzie cieplej. Cała dygotała z zimna.

Dlaczego tutaj nikogo nie ma? Biblioteka Verington była na tyle duża, że pomieściłaby tych wszystkich ludzi biegających po ulicach... Wbrew pozorom nie było tutaj też tak zimno, było tak jak w typowe jesienne popołudnie w Londynie. Nieprzyjemnie, ale znośnie.

Pałętała się między regałami z jej ulubioną poezją. Sięgnęła po książkę, której nie widziała nigdy wcześniej. Na jej grzbiecie nie było napisanego tytułu, była biała i połyskiwała. Zdjęła ją z półki i otworzyła, wydostało się z niej jasne światło, które na chwilę oślepiło Lucy. Strony były niemalże puste, były na nich jedynie dwa wersy, które zaczęła powoli wymawiać. Każde słowo, po wypowiedzeniu zaczynało znikać.

Rah ah gah ee oh es

Vee nu nohno kee ah seh peh teh ah mahah deh zod*

Usłyszała ogromny huk, przez który uniósł się kurz, książka wypadła jej z dłoni. Zza regałów świeciło bardzo jasne światło. Po podłodze toczył się ciężki dym. Przerażona zaczęła iść do tyłu, zatrzymała ją ściana, wskazująca, że nie ma dalszej drogi do ucieczki. Zaczęło robić się coraz jaśniej, jakby, to co tam się znajdowało zaczęło się zbliżać. Jej puls zaczął przyśpieszać, do takiego stopnia, że myślała, że serce zaraz jej wyskoczy z piersi. Ukucnęła, próbując wcisnąć się między regał a ścianę, zacisnęła oczy w strachu. Było tak cicho, że jedynym dźwiękiem, który można było usłyszeć bym dźwięk jej oddechu. Obszedł ją nagle chłód. Poczuła dotyk na twarzy, jakby ktoś odgarnął jej włosy z twarzy. Otworzyła oczy i krzyknęła.

- Czym jesteś?!

Postać stojąca przed nią była piękna, a właściwie był, on był piękny. Jasna skóra, która zdrowo połyskiwała, złote włosy, morskie oczy. Jednak nie jego twarz przykuła uwagę Lucy, lecz skrzydła, które miała tajemnicza postać. Były wielkie i idealnie białe. Czy to anioł? Czy to możliwe?

Patrzał na nią ciekawskim wzrokiem, przechylając głowę z lewej na prawą. Wziął w rękę kosmyk jej włosów, przejechał palcami po policzku.

- Niemożliwe — szepnął, dalej sunąc po jej twarzy.

- Co niemożliwe? Kim ty jesteś? Co tutaj robisz?

Zdawało się, jakby postać nie słyszała jej pytań. Jakby mówiła sama do siebie. Nie rozumiała co się dzieje. Na dworze mróz, jakaś magiczna książka, anioł i ona? Czy ktoś mógłby wyjaśnić, o co chodzi?

Położył dłoń na jej oczach, a gdy ją zabrał przestała widzieć. Wszystko stało się czarne.

- Co się dzieje? - zaczęła krzyczeć, bojąc się jeszcze bardziej.

- Jeśli tu zostaniesz, to umrzesz. Muszę Cię stąd zabrać.

Poczuła, jak ją podnosi i gdzieś niesie.

- Dlaczego zabrałeś mi wzrok? - zapytała przerażona.

- Nie możesz zobaczyć tej drogi, jesteś tylko człowiekiem.

- Czym jesteś? - powtórzyła, mając nadzieję, że ty razem uzyska odpowiedź.

- Jak możesz nie wiedzieć? Sama mnie tutaj wezwałaś, znasz mnie — odparła nieznajoma postać, prychając przy tym.

- Wezwałam Cię? Masz na myśli te dziwne słowa?

- Dziwne słowa? Przecież to nasz język, nie pamiętasz?

Lucy była już tak w tym wszystkim zagubiona, że od myśli latających w jej umyśle rozbolała ją głowa.

- Nie martw się zabiorę Cię w bezpieczne miejsce.

Przytulił ją mocniej do swojego ciała. Coś wokół nich zaczęło szumieć, czuła mocny wiatr na swoim ciele, jej włosy zaczęły latać. Wszyscy znają to uczucie, gdy w wietrzny dzień otworzysz drzwi, a wiatr i chłód uderzy w ciebie. Tak właśnie teraz czuła się Lucy. Trwało to chwilę, dosłownie trzy sekundy. Zaraz usłyszała szum wody, ćwierkające ptaki i poczuła ciepło na policzkach. Zaczęła szybko mrugać, aż zobaczyła. Ona znała to miejsce. Była tutaj jako dziecko na wycieczce z rodzicami. To St. Michael's Mount, wyspa z pięknym zamkiem, ale jak to możliwe, że tutaj jest tak pięknie? Przecież dalej są w Anglii, gdzie podziała się ta zima? Ten mróz? Jak w tak krótkim czasie dostali się tutaj z Londynu?

- Możesz mi to wszystko wytłumaczyć? Ja już naprawdę nic nie rozumiem — zadała kolejne pytanie, nerwowo się rozglądając.
-Nazywam się Akobel, jestem aniołem. Możesz mówić na mnie Jace, myślę, że będzie ci łatwiej. 
-Ja mam na imię Lucy.
-Wiem o tym, mówiłem, że Cię znam
-Co tutaj się właściwie dzieje?
-Wezwałaś mnie. Właściwie musiałaś mnie wezwać, taki był plan. Sam nie mogłem do Ciebie zejść, Lucy. Jestem twoim strażnikiem.
-Przed czym ty masz mnie niby strzec?

czwartek, 2 listopada 2017

Recenzja #1

Recenzja książki pt. ,,Zaginiona. W poszukiwaniu przeszłości”




Autorką książki pt. ,,Zaginiona. W poszukiwaniu przeszłości” jest Sophie McKenzie. Sama popularność autorki, kojarzonej z książkami dla dzieci i młodzieży, ponad 320 tysięcy sprzedanych egzemplarzy w samej Anglii oraz osiem nagród to najlepsze dowody na to, że po ,,Zaginioną” warto sięgnąć.
Główną bohaterką książki jest Lauren, która została adoptowana jako dziecko, oczywiście zdawała sobie z tego sprawę i nigdy nie zastanawiała się nad tym, skąd pochodzi. Mieszka w Anglii, ma kochających rodziców i denerwującego brata. Pozornie niewinny temat wypracowania szkolnego jest impulsem, by odkryć prawdę o swoim pochodzeniu. Kim jestem i skąd pochodzę? Jak odpowiedzieć na pytanie „Kim jestem?” bez dogłębnej analizy osobowości i przemyśleń na swój temat oraz opinii otoczenia? Czy opis w stylu: „jestem szatynką i mam niebieskie oczy” i oczywiście „Nazywam się Lauren Matthews” wystarczy, by zidentyfikować siebie w tłumie? A co, jeśli naprawdę nie wiemy kim jesteśmy i — co gorsza — skąd pochodzimy? Takie pytania i wątpliwości dręczą nastoletnią Lauren. Gdy dziewczyna nie może liczyć na pomoc ze strony rodziców, podejmuje poszukiwania na własną rękę. Odwiedza stronę poświęconą zaginiony dzieciom co dodatkowo, wzbudza jej ciekawość, a zamieszczone tam informacje mobilizują do działania. Czy to możliwe, żeby Lauren była zaginioną Martą Lauren Purditt z Connecticut? Zbieżność imion, wieku czy daty zaginięcia z datą adopcji jest tylko przypadkiem, a może- wskazówką?
Lauren nie może zostawić tych pytań bez odpowiedzi, zatem wraz z najlepszym przyjacielem Jamsem, chce odkryć wszelkie tajemnice związane z jej przeszłością, zaczynając śledztwo od ucieczki z domu. Odkrycia, których dokona w agencji adopcyjnej Marchefield w USA, spowodują natłok wydarzeń, na które Lauren na pewno nie jest gotowa.
Zaginiona” Sophie McKenzie to książka wywołująca niemalże wszystkie uczucia: złość, współczucie, miłość, szczęście. Wbrew pozorom porusza dużo ważniejsze problemy niż rozterki nastolatków, takie jak handel dziećmi, porwania, fałszowanie dokumentów, dylematy etyczne i moralne. Daje też do przemyślenia czytelnikowi, do czego ludzie są w stanie się posunąć w staraniach o potomka.
Akcja książki jest wartka i nie pozwala oderwać się czytelnikowi, póki nie skończy. Książka jest napisana w sposób trafiający do każdego, niezależnie od wieku. Uważam, że książka ta zasługuje na wszystkie wyróżnienia, jakie zdobyła. Moim zdaniem ,,Zaginiona” jest warta przeczytania i polecam ją każdemu, kto lubi oryginalne książki, poruszająca wiele tematów, o których często się nie mówi.